„Wsłuchaj się w siebie”
Choroba nowotworowa często jest zaskoczeniem, szczególnie dla osób młodych stojących u progu życia. Przykładem może być historia Ani, która o swojej chorobie dowiedziała się mając 20 lat, gdy właśnie rozpoczynała samodzielne, dorosłe życie. Można byłoby pomyśleć, że nowotwór pokrzyżuje jej plany, jednak w rzeczywistości wskazał właściwą drogę. Nasza bohaterka postanowiła posłuchać własnej intuicji i wybrać najlepszą dla siebie ścieżkę. Dziś sama pomaga innym chorym. Poznaj historię Ani.
„Miałam dwadzieścia lat i właśnie dostałam się na studia o kierunku zarządzanie. Zostawiałam za sobą moją rodzinną, małą miejscowość Chłopice. Przyszłość stała przede mną, frunęłam do przodu. Byłam tak zajęta poznawaniem nowych ludzi, zajęciami na uczelni, że początkowo bagatelizowałam pojawiający się od jakiegoś czasu ból nogi. Ale w końcu zaczął mi przeszkadzać, nie mogłam normalnie ćwiczyć. Wtedy poszłam do lekarki. Ale ani jej, ani mnie nie przyszło do głowy, że to może być coś poważniejszego. Dostałam maści rozgrzewające. Niestety po miesiącu ból stał się silniejszy, zaczęłam utykać. Mama zaniepokoiła się i zabrała mnie do innego lekarza. Poprosiła, żeby zlecił badania, skierował do ortopedy. Zrobiłam prześwietlenie, poszłam do specjalisty. Wizyta trwała długo, lekarz przyglądał się kliszom rtg z takim wyrazem twarzy, że zrobiło mi się zimno. Coś było nie tak. Zlecił pilne wykonanie rezonansu oraz tomografii komputerowej i wypisał skierowanie na dalsze konsultacje w Rzeszowie. I nagle wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko, jak w filmie. Profesor, do którego trafiłam, po obejrzeniu wyników nie miał żadnych wątpliwości – osteosarcoma obwodowej części lewej kości udowej, czyli złośliwy nowotwór tkanki kostnej. Tłumaczył mi, czym jest ta choroba, mówił, że muszę się poddać specjalistycznemu leczeniu w szpitalu w Lublinie. Nie do końca rozumiałam, co się ze mną dzieje, ani co mi grozi, bo myślałam tylko o studiach. Czy uda się przełożyć sesję? Czy dam radę przystąpić do egzaminów? Czułam się wyrwana z mojego świata i wrzucona w jakąś odrębną rzeczywistość. Jaki rak?! Jaka chemioterapia?! Zawsze byłam zdrowa, przecież dopiero niedawno zdałam maturę!…
Niestety klamka zapadła, trzeba było szybko zacząć leczenie. W styczniu trafiłam do szpitala na chemioterapię. Dopiero po pierwszym cyklu zaczęło do mnie docierać, co mnie czeka. Byłam słaba, miałam krwotoki, anemię. W międzyczasie zaprzyjaźniłam się z peruką. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie rodzice, a przede wszystkim moja kochana mama, która zawsze w najtrudniejszych chwilach była przy mnie. Dbała, żebym się dobrze odżywiała, podpowiadała, jak o siebie dbać, żeby nie tracić sił. Na dwa kolejne cykle chemii pojechałam już bogatsza w doświadczenia. Zaczęłam się wsłuchiwać w swój organizm, jego potrzeby. Wcześniej o tym nie myślałam, byłam młoda, silna, nie zastanawiałam się nad tym, co jem, czy dbam o odpoczynek. Teraz już wiedziałam, że jeśli nie poświęcę sobie odpowiednio dużo troski i uwagi, organizm osłabnie. A do tego nie mogłam dopuścić, przecież czekała mnie operacja. Usunięto mi kolano wraz z dużą częścią kości udowej. Wstawiono protezę. I na wszelki wypadek, gdyby jeszcze jakieś komórki nowotworowe miały zostać we krwi, otrzymałam dodatkową chemioterapię. I wówczas moje ciało się poddało. Gorączka, stan zapalny, ogromne osłabienie. Ważyłam 41 kg. Zamknięto mnie w izolatce, żeby nikt mnie niczym nie zaraził. Nawet mama nie mogła usiąść przy mnie i potrzymać za rękę. Leżałam oplątana kablami, podpięta do kroplówek, żyły mi pękały i traciłam nadzieję. Było coraz gorzej i gorzej. Ale wypracowałam sobie strategię przetrwania. Starałam się przeżyć jedną godzinę, potem kolejną, aż do rana. Pocieszałam się ciekawą audycją w radio, telewizji, stertami prasy, rozmową z personelem medycznym. I tak żyłam po kawałeczku, aż do dnia, w którym wreszcie poczułam, że coś się zmienia. Gorączka zaczęła się zmniejszać, siły powoli wracały. Kiedy wreszcie pewnego dnia rodzice zabrali mnie ze szpitala do domu, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie a jednocześnie czułam pustkę.
Kiedyś, gdy czytałam opowieści, że choroba nowotworowa zmieniła czyjeś życie na lepsze, byłam przekonana, że to wymysł. A teraz sama tego doświadczałam.
Odkryłam w sobie kogoś, kogo nie spodziewałam się zastać – silną, niezłomną i dojrzałą kobietę. Okazuje się, że nawet z najgorszych doświadczeń można wyciągnąć mnóstwo pozytywnych wniosków. Dużo wynegocjowałam od raka i chyba go trochę „wyrolowałam”. Zniknęła gdzieś nieśmiała Ania, która nie wierzyła w siebie i mówiła cichym głosem. Teraz stałam na przystanku autobusowym, wsparta o kulach i z podniesioną głową patrzyłam ciekawskim i nie zawsze przychylnym sąsiadom prosto w twarz. – Tak – nie mam kolana, tak – muszę jeździć przez kolejne półtora roku na rehabilitację, ale to wcale nie czyni mnie słabszą czy gorszą. Przetrwałam takie próby, że nawet tego sobie nie wyobrażacie. – Niejeden z was by się załamał – myślałam w głębi duszy. A ja wygrałam. Pokonałam raka.
Niektórzy podpowiadali, żebym po leczeniu zrobiła prawo jazdy, wróciła na studia. Ale nie słuchałam ich, wiedziałam, że to ja sama wiem, co dla mnie najlepsze. Nie mogłam wrócić na studia. Nie dałabym rady dojeżdżać na zajęcia. Moje ciało potrzebowało troski – musiałam znaleźć czas na odpoczynek. Chemioterapia nadszarpnęła też mój układ nerwowy, były więc dni, kiedy musiałam poleżeć, wyciszyć się, uspokoić. Nie chciało mi się pędzić bez sensu, gdzieś na oślep. W szpitalu, potem podczas rehabilitacji poznałam mnóstwo wspaniałych, otwartych, pozytywnie patrzących na świat osób. I dzięki nim odkryłam, czym tak naprawdę chcę się sama zajmować. W tych pozornie nieprzyjemnych miejscach stanowiliśmy zespół, wymienialiśmy doświadczenia, wskazówki. Zaczęłam budować swój nowy świat. W myślach powoli pomijałam dawnych znajomych, niektórzy z nich chyba mnie również. Ukończyłam kilka szkoleń dla osób niepełnosprawnych, kurs psychologiczny, pracownika biurowego, języka hiszpańskiego. Od dawna fascynował mnie Meksyk, jego kultura i muzyka. Niebawem miałam zaszczyt być na występie zespołu mariachi ,,Los Amigos’’ w meksykańskiej restauracji i zamienić kilka słów. Następnie trafiłam do stowarzyszenia Sarcoma, gdzie poczułam się „jak u siebie” i rozpoczęłam wolontariat jako sekretarz redakcji w czasopiśmie dla pacjentów onkologicznych „Głos Pacjenta Onkologicznego”. Wykonuję korekty tekstów, redaguję recenzje publikacji onkologicznych, dokształcam się, by wiedzieć, jak wspierać pacjentów. Trafiłam w odpowiednie miejsce i na właściwych ludzi. Moja praca sprawia mi wielką radość, a to jest naprawdę ważne. Bo nauczyłam się, że należy sprawiać sobie radość. Pośmiać się, powygłupiać, pooglądać z bliskimi kabaret, umalować się i założyć kolorowe ubrania, pójść z przyjaciółmi do teatru, wyjechać w nieznane. Mój pokój to moja wyspa radości, na której zawsze mogę się schronić, gdy czuję się gorzej albo jestem zmęczona. To mój świat, w którym czuję się bezpiecznie. Pełno w nim kwiatów, kolorowych kalendarzy, naklejek na biurko w postaci bajkowych motyli, wartościowych książek. Czasami kładę się na łóżku, wpatruję w tę mozaikę barw i wsłuchuję się w siebie. Cieszę się z tego, co udało mi się osiągnąć, z każdego najmniejszego sukcesu. Każdy kawałeczek działalności okazuje się prędzej czy później przydatny. Może ktoś powiedziałby: Po co Ci to? Czy musisz coś robić? I tak wszystkiego nie możesz wykonywać przecież jesteś chora! Właśnie w tym tkwi różnica. Osoby pozornie słabsze zajmują się tym co lubią, a nie tym co muszą, bo znają siebie dobrze. Nie gonią za byle czym, żeby tylko przewyższyć innych, bo jest im to niepotrzebne. Moje słowa klucze to: smak, jakość, kolor. Wierzę, że każdego kolejnego dnia będzie tylko lepiej i zasypiam z uśmiechem na ustach.”
Historia Ani jest jedną z wielu opisanych w książce SIŁA ŻYCIA. Podaj dalej… wydanej przez firmę Nutricia w 2017 r. Autorka publikacji – Dorota Mirska-Królikowska zmotywowana osobistymi doświadczeniami przeprowadziła wywiady z osobami dotkniętymi przez choroby nowotworowe oraz ich bliskimi, a także z lekarzami, pielęgniarkami i innymi specjalistami pracującym z pacjentami onkologicznymi. Każda z opisanych historii jest wyjątkowa, ale ich przesłanie jest wspólne: znalezienie siły do walki z chorobą. Przeczytaj książkę i przekaż ją dalej, tym którzy również mogą potrzebować wsparcia.